
Pamiętacie naszego misia, który zawędrował pod K2? Pakistan tak bardzo mu się spodobał, że postanowił tam zostać. Był wiernym towarzyszem pani Moniki – rodowitej łużnianki, wielbicielki spacerowania po górach, fotografii i malarstwa. Jak można się domyślić, te trzy dziedziny łączy bardzo umiejętnie. Niedawno wróciła z ekscytującej wyprawy w Karakorum. Wędrowała po lodowcu Baltoro i zmierzyła się z własnymi słabościami, by po raz kolejny doświadczyć tego, co kocha: potęgi gór.
Po wyprawie do Nepalu pani Monika postanowiła wrócić do Azji, ale tym razem do Pakistanu. Jej kolejnym marzeniem było wędrować wśród szczytów Karakorum. Trasa nie należała do najbezpieczniejszych. Ba! Momentami przyprawiała o dreszcze.
Po wylądowaniu w Islamabadzie pani Monika dołączyła do 13-osobowej grupy pod przewodnictwem Magdaleny Jończyk i agencji Nanga Parbat Adventure. Podczas wyprawy towarzyszyła im obsługa licząca 30 osób. To Pakistańczycy: bardzo doświadczeni, silni, wytrwali i pomocni. Nosili ekwipunek, przygotowywali posiłki w polowych warunkach. „Mistrzowie logistyki i organizacji”, jak powiedziała pani Monika.
Ku gwiazdom
Szlak prowadził przez lodowiec Baltoro. Zanim jednak to nastąpiło, grupa pasjonatów udała się jeepami do bazy zwanej Fairy Meadows pod szczytem Nanga Parbat.
– Jazda jeepami była bardzo emocjonalnym przeżyciem pod każdym kątem. Jeździliśmy nad ogromnymi przepaściami. Droga była bardzo trudna, wymagała sporej ostrożności. Na szczęście mieliśmy kierowców doświadczonych w tej kwestii – powiedziała nam uczestniczka wyprawy.
Spędzili tam 3 dni, po czym ponownie wrócili się jeepami i udali do jednych z ostatnich miejscowości – Skardu, a następnie do Askole. Stamtąd rozpoczęli wędrówkę po wymagającym lodowcu. Przeszli Concordię, gdzie łączą się lodowce, zaszli do bazy pod Broad Peak, a na koniec udali się pod K2. Udało im się dotrzeć w szczególne miejsce, czyli kopiec Gilkeya upamiętniający tych, którzy zginęli w Karakorum. Emocje, tajemniczość, refleksje – w tamtej chwili właśnie te trzy słowa przychodziły im na myśl.
Najtrudniejsze było przed nimi, a więc przejście przez przełęcz Gondogoro La na wysokości blisko 5700 m n.p.m. Akcja trwała od godziny 23 do 5.30. Właśnie wtedy grupa wyszła na szczyt i spędziła na nim… kilka minut! Warunki pogodowe nie pozwoliły na dłuższe napawanie się widokiem. Śnieżyca, deszcz, piach w oczach – to wszystko znacząco utrudniało wspinaczkę. Mimo wszystko udało się! Uczestnicy bezpiecznie zeszli na drugą stronę pod charakterystyczny szczyt Laila Peak. W obozie wylądowali o godzinie 15. Wykończeni, ale szczęśliwi!
Moment, który dał się pani Monice najbardziej we znaki? Przed przejściem przez Gondogoro La, przy Ali Campie, kiedy odczuła skutki choroby wysokościowej.
– Wtedy pojawiły się myśli, dlaczego się na to zdecydowałam. Chociaż przez długi czas przygotowywałam się do tej wyprawy, to są takie momenty, kiedy od fizyczności ważniejsza jest głowa. Trzeba powtarzać, że damy radę, że jeszcze jeden krok, że szczyt czeka. Sam widok podejścia o nocnej porze jest nieprawdopodobny, trochę przerażający. Budzi ogromny respekt. Wtedy spokój w głowie się bardzo przydaje – przyznaje.
Czego więc uczą góry? By w siebie nie wątpić. A to, co przydarza się po drodze, powinniśmy przyjąć z pokorą.
Góry i coraz więcej gór…
Taka wyprawa nie jest rekreacyjną wycieczką w wolny weekend. Chociaż decyzja o niej może być spontaniczna, sam wyjazd i wspinaczka – bynajmniej. Pani Monika to miłośniczka gór. Zwiedziła już niejedno pasmo. Na co dzień sporo trenuje, chodzi na siłownię, prowadzi zdrowy tryb życia. Przygotowanie do pobytu w Pakistanie zajęło jej około roku. Przez ten czas wyleczyła kontuzję i konsekwentnie dbała o sprawność fizyczną – nawet jeśli brakowało chęci. Warto skupić się również na własnej psychice. Wspinanie się po górach – i to takich! – to nie all inclusive. Namioty, dźwiganie ciężkiego plecaka, kąpanie się w lodowatej rzece, jedzenie na ziemi, trudny teren, unoszący się pył… Na trasie znajdzie się szereg czynników, które mogą wywołać kryzys. Za to nagroda jest warta wielu wyrzeczeń.
Rada przed kolejną wyprawą? Chyba Was to nie zdziwi:
– Jeszcze więcej gór! Liczy się też nastawienie. Nie można wątpić w swoje możliwości. Warto pogadać ze sobą i z górą, która na nas czeka. Satysfakcja jest naprawdę duża – mówi pani Monika.
Szczytem malowane
Pani Monika to również artystka, której dzieła mieliśmy okazję podziwiać podczas wernisażu w Gminnym Ośrodku Kultury w Łużnej. Po ostatniej wyprawie również możemy spodziewać się jej wizyty. Widoki zapierające dech w piersiach, nieustannie pracujący lodowiec, życzliwi mieszkańcy żyjący w biedzie, ale z uśmiechem na ustach – z tego wszystkiego czerpie inspiracje.
– Powoli wracam do rzeczywistości i zaczynam malować. W głowie już tworzę koncepcje. Na zdjęciach przedstawiam konkretne miejsca, a obrazy odzwierciedlają doświadczenia, emocje i mistykę, którą przeżyłam wśród najwyższych gór świata – zdradza.
Cóż, nie możemy się doczekać, aż zobaczymy to wszystko na żywo!
Drugi dom
Jak widać, miś gminy Łużna przeżył niesamowitą przygodę – kilka tygodni na innym kontynencie, w ekstremalnych warunkach i z takimi widokami! Nic, tylko pozazdrościć. Co najważniejsze, znalazł drugi dom. Jest teraz najlepszym przyjacielem pewnego chłopczyka, którego rodzice ugościli alpinistów uczestników wyprawy w swoim domu po zejściu z Gondogoro La. Z pewnością opowiada teraz wspaniałe historie o naszej gminie. I taką promocję to my bardzo cenimy!
fot. Monika Tarsa




















